poniedziałek, 10 lutego 2014

Nie samym filmem człowiek żyje: Cień wiatru, Cmentarz w Pradze i Moebius

Jestem właśnie w trakcie czytania Cmentarzu w Pradze Umberto Eco, wcześniej zaś czytałem o innym cmentarzu w Cieniu Wiatru Carlosa Ruiza Zafona. Naszła mnie pewna konkluzja dotycząca obu książek. Zafon starający się naśladować klasycznych, dziewiętnastowiecznych pisarzy, głównie rosyjskich (Dostojewski, Turgieniew, ale szczególnie Tołstoj) i francuskich (Balzac) nabiera pewnej denerwującej maniery, która w konsekwencji początkowo doprowadza do tego, że pojawia się wrażenie kompletnej nierealności przedstawianego świata. Sentencje wypowiadane przez bohaterów, opisy, itd. zupełnie nie pasują do czasu akcji i charakteru samych postaci i brzmią bardzo sztucznie. Pytanie brzmi jak bardzo wciągnie czytelnika intryga, aby ten zapomniał o owej sztuczności świata. Mnie całkiem wciągnęła. Choć Zafonowi dużo lepiej idzie snucie intrygi, niż wymyślanie tajemnic. Bardziej ciekawe jest to, w jaki sposób główny bohater zdobywa poszczególne informacje na temat dawnych wydarzeń, zbrodni i ich konsekwencji, niż wyjaśnienie zagadki, pozostawiające, przynajmniej u mnie pewien niedosyt. Jednak ogólnie rzecz biorąc Cień wiatru czyta się bardzo przyjemnie, choć razić może pewna pretensjonalność Zafona – i w sposobie pisania i w przesadnej gloryfikacji (czasami wręcz będącej nie do zniesienia) literatury, jako czegoś niemalże zesłanego przez bogów, absolutnie świętego i stanowiącego największą ze sztuk.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z Cmentarzem w Pradze. U Umberto Eco na braki warsztatowe narzekać nie może. Czasami wręcz przemawia przez tę powieść naukowe oblicze pisarza i momentami granica między charakterem beletrystycznym i akademickim lub historycznym książki zaciera się. Jednak odwrotnie jak u Zafona, „Cmentarz w Pradze” bywa po prostu nużący. Zapewne dla kogoś, kto interesuje się dziewiętnastowieczną historią Europy treść powieści może być ciekawsza, ale dla mnie losy Garibaldego, czasy Komuny Paryskiej, czy postaci związane z jezuitami opisane z perspektywy głównego, fikcyjnego bohatera są nużące i nie niosą za sobą atrakcji związanych z tym, że czytając książkę mogę się dowartościować w perspektywie mojej wiedzy historycznej. Przypomina mi to nieco „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena. Będąc w kinie na tym filmem doświadczyłem ciekawego zjawiska związanego z grupką osób, która śmiała się w każdym momencie, w którym pojawiała się jakaś postać historyczna. Nieważne, czy Salvador Dali opowiadał o nosorożcach w pełen pasji sposób, czy Toulouse – Lautrec popijał absynt, czy wino. Istotne było pokazanie (poprzez śmiech), że wiem o kogo chodzi, że jestem intelektualistą i z wszelaką kulturą obcuję na co dzień. Jednak stosowanie takich samych chwytów po raz dziesiąty, czy dwunasty już nie bawi. Oczywiście Cmentarz w Pradze to nie komedia, ale mam wrażenie, że Eco stosując podobny chwyt (to znaczy umieszczając fikcyjną postać w wydarzeniach historycznych) i zakładając, że aby czytelnik w pełni mógł czerpać satysfakcję z lektury powinien posiadać znaczną wiedzę i skupiając się właśnie na tym, skazał swoją powieść na to, że jest nużąca. Oczywiście piszę to z perspektywy osoby, która jej nie ukończyła, więc należy brać poprawkę na moje słowa. Jednakże po 300 stronach książki mam wrażenie, że Eco skupia się na budowaniu swojej postaci, nie zawiązując przy tym żadnej intrygi, tak więc powieść jest bardzo dobrze napisanym portretem pełnego wad mężczyzny, która momentami potrafi wynudzić czytelnika. A to chyba niezbyt dobrze.
Nasunęło mi się pytanie, co jest lepsze dla pisarza: pomysł, czy umiejętności. Chyba zależy to od tego, kto ma jaki cel, czy, np. chce trafić do jak największej ilości osób, czy zabłysnąć wiedzą przed wybranymi. Oczywiście jedno nie musi kolidować z drugim.
Ponadto ostatnio, po obejrzeniu Arirang i Piety odżyła moja fascynacja Kim Ki – Dukiem. Wczoraj obejrzałem Moebius, film, w którym nie pada ani jedno słowo. Mimo tego udaje się mu uniknąć bycia nużącym. Wynika to z bardzo ciekawie prowadzonej akcji – to tak w odniesieniu do Cmentarza w Pradze. Niestety Moebius, mimo swego onirycznego charakteru, drażni jednak swoją nieprawdopodobnością i brakiem racjonalizmu. Ponadto koreański reżyser po swojej zapaści i niemocy twórczej zdaje się zamieniać budowanie silnych emocji poprzez subtelność i piękno (Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna i Łuk) na przemoc i brutalność (Pieta i Moebius). Nigdy wcześniej jednak nie widziałem, aby komuś w taki sposób udało się nakręcić film fabularny bez słów. Tak więc warsztatowo Moebius jest bardzo dobry, ale kuleje fabularnie.

Coraz więcej widać u Kim Ki – Duka związków z Chan – Wook Parkiem, ponadto oglądając Moebius miałem wrażenie jakbym czytał Murakamiego – niestety ze wszelkimi wadami pisarza – szowinistycznym podejściem do kobiet, jako narzędzi do seksualnego zaspokajania mężczyzn, brakiem logiki w postępowaniu bohaterów i brakiem klarownego zakończenia. Przy czym jestem przekonany, że tak jak u Murakamiego zakończenie zwykle nie ma większego sensu i jego powieści stanowią raczej wycinek onirycznej rzeczywistości, niż jakąś zamkniętą całość, tak u Kim Ki – Duka końcowy przekaz filmu mi umknął. Ale jest tam bezsprzecznie.