Na co czekam? – czyli zapowiedzi filmowe
Na chwilę obecną są dwa filmy, przez
które co i rusz spoglądam z niecierpliwością na kalendarz i których absolutnie
nie mogę się doczekać. Pierwszy, na szczęście pojawi się w polskich kinach już
pod koniec grudnia; drugi, niestety najwcześniej za pół roku. Zacznę od końca.
Grand
Budapest Hotel, najnowszy film Wesa Andersona, jednego
z moich ulubionych reżyserów, zapowiada się po prostu niesamowicie. Jestem
przekonany, że będzie to jeden z najważniejszych obrazów roku. Anderson
konsekwentnie budował i udoskonalał swój niezwykle oryginalny styl i zdobywał
coraz większe uznanie krytyków i widzów. Już poprzedni film reżysera Kochankowie z Księżyca (tyt. org. Moonrise Kingdom) był małym arcydziełem
z perfekcyjnie stworzonym światem bohaterów. Spodziewam się, że Grand Budapest Hotel będzie już arcydziełem wielkim.
Anderson zaprosił do współpracy chyba
wszystkich znanych aktorów, których tylko mógł zaangażować. Pojawią się więc, w
rolach drugoplanowych i epizodycznych: Jude Law, Tilda Swinton, Bill Murray,
Edward Norton, Harvey Keitel, Adrien Brody, Tom Wilkinson, Jeff Goldblum, Willem
Dafoe, Mathieu Amalric, Owen Wilson, Jason Schwartzman i F. Murray Abraham, uff…
No i jeszcze Ralp Fiennes w roli pierwszoplanowej. W przypadku tak wielu
znanych nazwisk istnieje obawa zbyt wielkiego przepychu, który mógłby rozmontować
niezwykle skrupulatny świat przedstawiony filmu, ale jestem przekonany, że
Anderson zapanował nad tym bez problemu.
Cokolwiek nie wyjdzie z tego projektu,
rola, którą amerykański reżyser odgrywa we współczesnym kinie jest
niezaprzeczalna. Miejsce wśród największych filmowców swojego pokolenia Anderson
ma już zapewnione, pytanie jedynie, jak daleko jeszcze zajdzie. Jeżeli ktoś ma
wątpliwości, co do roli, którą odgrywa twórca Genialnego klanu w świecie filmu i wpływu jaki niesie ze sobą jego oryginalny
styl, podaję przykład z rodzimego podwórka. Popularny dwa lata temu, wspaniale
wykonany video clip Projektu Warszawiak do utworu Na Warszawiaka nie ma cwaniaka. Wpływ Andersona, jak dla mnie, jest
niezaprzeczalny.
Drugi z oczekiwanych, przeze mnie,
filmów pojawi się w kinach jeszcze w tym roku. Kolejna część największej
opowieści fantasy w historii kina, zapoczątkowanej przez Władcę pierścieni, czyli Hobbit:
Pustkowie Smauga. Tak samo, jak w przypadku Grand Budapest Hotel, doskonale wiem, czego się spodziewać i wiem,
że będę siedział w kinie pełen zachwytu nad tym, co widzę. Ba, co do Hobbita jestem nawet bardziej pewny.
Nie ma wątpliwości, że jesteśmy
świadkami historii. Nie ma specjalnego znaczenia, czy ktoś jest fanem filmów
osadzonych w Śródziemiu, czy nie. Ja nie przepadam za Gwiezdnymi wojnami, ale jestem w pełni świadomy znaczenia tej sagi
w historii filmu (szczególnie jej pierwszych trzech części). Niewątpliwie tym,
czym Gwiezdne wojny są dla kina
science fiction, tym Władca pierścieni
i Hobbit są dla gatunku fantasy. ‘
Jestem przekonany, że George Méliès
oglądając Hobbita w kinie byłby
najszczęśliwszym i najbardziej zachwyconym człowiekiem na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz