niedziela, 17 listopada 2013

Na co czekam? – czyli zapowiedzi filmowe

Na chwilę obecną są dwa filmy, przez które co i rusz spoglądam z niecierpliwością na kalendarz i których absolutnie nie mogę się doczekać. Pierwszy, na szczęście pojawi się w polskich kinach już pod koniec grudnia; drugi, niestety najwcześniej za pół roku. Zacznę od końca.



Grand Budapest Hotel, najnowszy film Wesa Andersona, jednego z moich ulubionych reżyserów, zapowiada się po prostu niesamowicie. Jestem przekonany, że będzie to jeden z najważniejszych obrazów roku. Anderson konsekwentnie budował i udoskonalał swój niezwykle oryginalny styl i zdobywał coraz większe uznanie krytyków i widzów. Już poprzedni film reżysera Kochankowie z Księżyca (tyt. org. Moonrise Kingdom) był małym arcydziełem z perfekcyjnie stworzonym światem bohaterów. Spodziewam się, że Grand Budapest Hotel  będzie już arcydziełem wielkim.
Anderson zaprosił do współpracy chyba wszystkich znanych aktorów, których tylko mógł zaangażować. Pojawią się więc, w rolach drugoplanowych i epizodycznych: Jude Law, Tilda Swinton, Bill Murray, Edward Norton, Harvey Keitel, Adrien Brody, Tom Wilkinson, Jeff Goldblum, Willem Dafoe, Mathieu Amalric, Owen Wilson, Jason Schwartzman i F. Murray Abraham, uff… No i jeszcze Ralp Fiennes w roli pierwszoplanowej. W przypadku tak wielu znanych nazwisk istnieje obawa zbyt wielkiego przepychu, który mógłby rozmontować niezwykle skrupulatny świat przedstawiony filmu, ale jestem przekonany, że Anderson zapanował nad tym bez problemu.


Cokolwiek nie wyjdzie z tego projektu, rola, którą amerykański reżyser odgrywa we współczesnym kinie jest niezaprzeczalna. Miejsce wśród największych filmowców swojego pokolenia Anderson ma już zapewnione, pytanie jedynie, jak daleko jeszcze zajdzie. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, co do roli, którą odgrywa twórca Genialnego klanu w świecie filmu i wpływu jaki niesie ze sobą jego oryginalny styl, podaję przykład z rodzimego podwórka. Popularny dwa lata temu, wspaniale wykonany video clip Projektu Warszawiak do utworu Na Warszawiaka nie ma cwaniaka. Wpływ Andersona, jak dla mnie, jest niezaprzeczalny.


  
Drugi z oczekiwanych, przeze mnie, filmów pojawi się w kinach jeszcze w tym roku. Kolejna część największej opowieści fantasy w historii kina, zapoczątkowanej przez Władcę pierścieni, czyli Hobbit: Pustkowie Smauga. Tak samo, jak w przypadku Grand Budapest Hotel, doskonale wiem, czego się spodziewać i wiem, że będę siedział w kinie pełen zachwytu nad tym, co widzę. Ba, co do Hobbita jestem nawet bardziej pewny.
Nie ma wątpliwości, że jesteśmy świadkami historii. Nie ma specjalnego znaczenia, czy ktoś jest fanem filmów osadzonych w Śródziemiu, czy nie. Ja nie przepadam za Gwiezdnymi wojnami, ale jestem w pełni świadomy znaczenia tej sagi w historii filmu (szczególnie jej pierwszych trzech części). Niewątpliwie tym, czym Gwiezdne wojny są dla kina science fiction, tym Władca pierścieni i Hobbit są dla gatunku fantasy. ‘

Jestem przekonany, że George Méliès oglądając Hobbita w kinie byłby najszczęśliwszym i najbardziej zachwyconym człowiekiem na świecie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz