poniedziałek, 1 września 2014

004. Ju - on – Klątwa
(Ju - on) (Japonia, 2002)

reż. Takashi Shimizu


OCENA 8/10

     Takashi Shimizu wymyślił historię o klątwie, nawiedzonym domu i strasznym morderstwie, kiedy brał udział w zajęciach z produkcji filmowej (jednym z jego nauczycieli był dopingujący go Kiyoshi Kurosawa).[1] A potem nakręcił 6 filmów na podstawie tegoż pomysłu. Ju – on – Klątwa jest trzecim z nich.
     Na początku japoński reżyser wydał dwa tytuły na video, następnie dwa w wersji kinowej i w końcu dwa amerykańskie remake.  
     Niestety czas pokazał, że Shimizu jest twórcą tylko jednego filmu (czy może cyklu filmowego). Jego pozostałe projekty okazały się w najlepszym wypadku przeciętne i nie dorównują jakościowo Klątwie. Jednakże wystarczyły, żeby ugruntować jego pozycję, jako naczelnego straszyciela Japonii.  
     W przeciwieństwie do Nakaty, Shimizu w pełni wykorzystał wartość swojego pomysłu i wyreżyserował dwa remake na potrzeby odbiorców zachodnich, z amerykańskimi aktorami. Jednocześnie jednak, uważam go za reżysera jednego filmu, a nie jak Nakatę - jednego gatunku. Za to takiego filmu, który przeszedł do historii i na stałe wpisał się do kultury popularnej, jako jeden z najważniejszych azjatyckich horrorów. Oczywiście należy mieć świadomość, że Shimizu przed i po Klątwie kręcił też inne tytuły i angażował się w dłuższe projekty (np. Tales of Terror), ale żaden z nich nie dorównał historii o przeklętym domu, tak jak na przykład Dark Water dorównuje Kręgowi w przypadku Hideo Nakaty
    Fabuła Klątwy wygląda następująco: w pewnym opuszczonym domu doszło kiedyś do okrutnego morderstwa. Mężczyzna zabił swoją żonę i synka, którego utopił wraz z kotem, poczym popełnił samobójstwo. Tak straszny czyn spowodował, że na dom została nałożona klątwa. Każdy, kto się w nim znajdzie zostaje nią naznaczony. Traf chce, że główna bohaterka (Megumi Okina) pracuje jako wolontariuszka opiekująca się starszymi osobami i zostaje jej przydzielona owa przeklęta posesja, o czym biedna dziewczyna nie ma pojęcia.  
     Ju – on – Klątwa ma nieliniową fabułę. Akcja filmu jest bardzo dobrze prowadzona przez Shimizu, który konsekwentnie, krok po kroku odkrywa kolejne karty przerażającej historii i buduje napięcie. Bezsprzecznie jest to jeden z najciekawszych horrorów ostatnich lat.
     Tym, co może najbardziej drażnić, jest zachowanie bohaterów, którym zdarza się postępować nieracjonalnie w przypadku zagrożenia. Choć z drugiej strony można przymknąć na to oko zważywszy, że sytuacje, w których przyszło im się znaleźć również do racjonalnych nie należą.
     Dla spragnionych większej ilości informacji polecam blog Krzysztofa Gonerskiego – co prawda już zawieszony, ale wydający się kompletnym i bardzo wyczerpującym źródłem wiedzy na temat całej serii filmowej Shimizu:  
http://allaboutjuonthegrudge.blogspot.com/










[1] Na podstawie wywiadu z Takashim Shimizu: http://horror.com.pl/wywiady/wywiad.php?id=42.

wtorek, 19 sierpnia 2014

 003 i 1/2. Ring 2 
(The Ring Two) (USA, 2005)

reż. Hideo Nakata


OCENA 5/10

Długo zastanawiałem się, czy Ring 2 powinien być umieszczony w Leksykonie Azjatyckiego Horroru. Jest to film amerykański, sequel  remake’u nakręconego przez Gore’a Verbinskiego. Jego jedyny związek z Azją to japoński reżyser. Ma jednak niezaprzeczalną zaletę: nie jest remakem drugiego Ringu Hideo Nakaty.
Umieszczając ten film w moim leksykonie mimowolnie zaznaczyłem rolę reżysera w procesie tworzenia danego obrazu. Traktuję Nakatę, jako autora, szkoda więc byłoby pominąć tę pozycję w jego dorobku. Z drugiej strony bezsprzecznie nie jest to produkcja azjatycka. W przeciwieństwie jednak do Takashiego Shimizu, który zremakeował sam siebie, tworząc The Grundge, Nakata kręcąc Ring 2 wprowadza do historii o dziewczynce ze studni (już nie Sadako, lecz Samary) nowy rozdział.
Aby zrównoważyć znaczenie tego filmu zdecydowałem się na szczególną numerację, którą zastosuję również do amerykańskich Klątw Shimizu.
Niestety Ring 2 pokazuje, że Nakata już trochę się wypalił i jego twórczość zmierza ku pogorszeniu jakości. W przeciwieństwie do autora  Ju – on, twórca filmów o Sadako miał szansę stać się wielkim reżyserem, a nie „jedynie” przemijającą ikoną japońskiego horroru. Po Ringu 2  powstał, jak do tej pory, jeżeli chodzi o filmy grozy, jedynie solidny Kaidan. Kuroyuri danchi trzeba określić, niestety, mianem nieudanego.
Ring 2 opiera się na utartych schematach i nie charakteryzuje się oryginalnością. Nie straszy też specjalnie, za to próbuje wzbudzić w widzu współczucie, co bywa wręcz śmieszne. Mimo wszystko Nakata nie schodzi poniżej solidnego poziomu. Stylistycznie film nawiązuje do obrazu Gore’a Verbinskiego. Szkoda, bo choć amerykański reżyser w swojej wersji zastosował ciekawą kolorystykę i stworzył odpowiedni klimat, to Ring japoński pod tym względem zakrawa o wybitność.  

Hideo Nakata nakręcił również:
- 001 The Ring – Krąg (1998)
- 002 The Ring 2 – Krąg 2 (1999)






poniedziałek, 18 sierpnia 2014

003. The Ring 0 – Krąg 0: Narodziny
(Ringu 0: Bâsudei) (Japonia, 2000)

reż. Norio Tsuruta


OCENA 6/10

Nie będę ukrywał, że mam słabość do serii filmowej o Sadako Yamamurze. Uważam, że Ring Hideo Nakaty jest jednym z najlepszych horrorów, jaki kiedykolwiek powstał i przez to jego kontynuacje, czy inne wersje oceniam, być może wyżej, niż na to zasługują. Jednakże historia wymyślona przez Kōjiego Suzuki i przekształcona na potrzeby kina jest naprawdę godna podziwu, nie tylko jako fenomen kultury popularnej, ale również pod względem czysto filmowej jakości.
Ring 0 Norio Tsuruty, reżysera który, podobnie jak Hideo Nakata, specjalizuje się w kręceniu filmów grozy, jest prequelem poprzednich dwóch części. Akcja obrazu rozgrywa się jeszcze za życia Sadako Yamamury, głównie w czasie, kiedy ta, była członkinią trupy teatralnej.
Więcej w Ringu 0 jest dramatu, niż straszenia i zdecydowanie brakuje stylu Nakaty, przez co jest to najsłabszy z trzech „Ringów”, stanowi jednak ciekawe dopełnienie historii i wydaje się, że solidnie zamyka trylogię nakręconą pod koniec XX wieku.  
Wraz z reżyserem została zmieniona większość ekipy, ale za scenariusz odpowiedzialny był ponownie Hiroshi Takahashi, który pracował przy dwóch poprzednich częściach.
Historia przedstawiona w Ringu 0 została oparta na zbiorze trzech opowiadań Kōjiego Suzuki wydanych w 1999 roku.  







wtorek, 12 sierpnia 2014

002. The Ring 2 – Krąg 2
(Ringu 2) (Japonia, 1999)

reż. Hideo Nakata


OCENA 7/10

Na fali sukcesu pierwszej części Ringu, Hideo Nakata podjął się nakręcenia kontynuacji historii Sadako Yamamury, rozwijając tym samym swoją wersję opowieści o długowłosej dziewczynie z paranormalnymi zdolnościami. Choć sequel, jak to zazwyczaj bywa, nie dorównuje poprzednikowi, to jednak japoński reżyser utrzymuje film na wysokim poziomie, zarówno pod względem prowadzenia fabuły, jak i straszeniem widza. Ring 2 jest konwencjonalną kontynuacją części pierwszej a historia w nim pokazana kręci się wokół niektórych bohaterów z Ringu. Jako, że wcześniejszy film pozostawiał widza z częściowo otwartym zakończeniem, w drugiej odsłonie reżyser miał możliwość poprowadzenia dalszego śledztwa w sprawie Sadako Yamamury. Ponadto widz poznaje więcej faktów związanych z wrzuconą do studni dziewczyną, przez co otoczka tajemnicy osnuta wokół jej życia zmniejsza się, co niekoniecznie jest plusem. Ponownie, jak miało to miejsce w Ringu, za scenariusz odpowiedzialny jest Hiroshi Takahashi, tym razem jednak wspomagany literacko przez Nakatę. 
Niestety ze względu na fakt, że przeczytałem jedynie pierwszą część cyklu Kōjiego Suzuki, nie jestem w stanie stwierdzić związku Ringu 2 z kolejnymi książkami Japończyka. Jeśli wierzyć interentowi, to druga część filmu Nakaty opiera się na Ringu i Rupu (Kręgu i Pętli), czyli pierwszej i trzeciej powieści Suzukiego z cyklu o Sadako.   

Hideo Nakata nakręcił również:
- 001 The Ring – Krąg (1998)





poniedziałek, 11 sierpnia 2014

001. The Ring – Krąg
(Ringu) (Japonia, 1998)


reż. Hideo Nakata

OCENA 8/10

Krąg Hideo Nakaty nie jest ani pierwszym azjatyckim horrorem, ani przełomowym pod względem technicznym, fabularnym, czy też w kwestii długowłosych, kobiecych duchów, ale na pewno jednym z najlepszych jaki kiedykolwiek został nakręcony. I najważniejszym w kontekście szerzenia i popularyzacji azjatyckiego kina grozy na świecie.
Akcja filmu, luźno opartego na powieści Kōji Suzuki skupia się na tajemniczej kasecie video, po której obejrzeniu zostaje nieszczęśnikowi jedynie 7 dni życia, czego dowiaduje się poprzez anonimowy telefon. Ani razu nie słychać słów wypowiedzianych przez dzwoniącego. I na takich zabiegach opiera się właśnie siła Kręgu.
Jest to obraz wybitny, jeżeli chodzi o budowanie napięcia, ale, być może przede wszystkim, budowanie atmosfery. Przez cały czas trwania filmu nie zostaje pokazane niemal nic strasznego, czy nadprzyrodzonego, a mimo wszystko poczucie niepokoju towarzyszące seansowi jest silne. Reżyser małymi kroczkami prowadzi akcję i odkrywa przed widzem kolejne karty mrocznej historii małej dziewczynki utopionej w studni.
Film utrzymany jest w zgniłozielonej tonacji barw (podobną zastosował Nakata w Dark Water), która oprócz budowania klimatu silnie kontrastuje z „przeklętą taśmą”.   
Nic dziwnego, że obraz doczekał się dwóch kolejnych części (Krąg 2  i Krąg O), dwóch amerykańskich remaków (The Ring, The Ring 2), alternatywnej kontynuacji (SpiralaRaisen), koreańskiego remake’u (Ring – Virus), oraz dwóch filmów luźno opartych na powstałej historii wykorzystujących postać Sadako (Sadako 3D i Sadako 3D 2), która to na stałe weszła do kultury popularnej, jako dziewczynka wychodząca z telewizora.

Oczywiście należy mieć świadomość, że Ring Nakaty nie był pierwszą ekranizacją powieści Suzukiego, natomiast bezapelacyjnie przełomową, nie tylko dla historii Sadako, ale i dla całego gatunku filmowego.





piątek, 4 lipca 2014

Wszyscy w Korei są ze sobą powiązani

Już po krótkiej analizie kina koreańskiego, można dojść do wniosku, że filmy tej kinematografii są ze sobą silnie powiązane: poprzez reżyserów i aktorów. Oczywiście nie wszystkie, lecz na pewno te z gałęzi: znane i cenione. Zacznijmy zabawę od jednego z najsłynniejszych i najpopularniejszych koreańskich filmów – od Oldboya. Chan – wook Park zaangażował do dwóch głównych ról parę aktorów Min – sik Choia i Ji – tae Yu. Natomiast w pierwszej części trylogii zemsty (Pan Zemsta, Oldboy, Pani Zemsta) wystąpił Kang – ho Song, obecnie jeden z najbardziej znanych koreańskich aktorów, którego filmografia jest nader imponująca. Zarówno Min – sik Choi, Ji – tae Yu, jak i Kang – ho Song pojawili się także w innych filmach Chan – wook Parka. Pierwszy i drugi w Pani Zemście, a trzeci w Pragnieniu i w J.S.A. W tym momencie na scenę wchodzi kolejny aktor – Byung – hun Lee – kolejna gwiazda koreańskiego kina przebijająca się do Hollywood, choć jednocześnie aktor, w którego filmografii można znaleźć wiele ciekawych i ambitnych projektów. Byung – Hun Lee wystąpił w jednej z głównych ról w J.S.A. Jednakże jego duet z Kang – ho Songiem nie był ostatnim. Panowie spotkali się ponownie na planie filmu Dobry, zły i zakręcony. I tak pojawia się drugi z reżyserów, czyli Jee – woon Kim. Prawdopodobnie jego najbardziej znanym filmem jest Opowieść o dwóch siostrach, ale w tym przypadku istotniejsze będą dwa inne tytuły: Słodko – gorzkie życie i Ujrzałem diabła. Obydwa z Byung – hun Lee, drugi z Min – sik Choi. Tak, więc Byung – Hun Lee miał okazję stworzyć duet zarówno z Kang – ho Songiem, jak i z Min – sik Choiem. Nasuwa się zatem pytanie, czy dwaj ostatni panowie również mieli okazję ze sobą współpracować? Oczywiście. W debiucie fabularnym Jee – woon Kima Spokojna rodzinka. Jednakże to nie koniec duetów. Kang – ho Song spotkał się z Ji – tae Yu na planie filmu Mroźne piekło Pil – sung Yima.

Sporo tego… a to jedynie czterech aktorów i trzech reżyserów i zaledwie część ich bogatych filmografii.


Dla lepszego rozeznania przygotowałem poniższy schemat.






wtorek, 24 czerwca 2014



Darmowa kultura, czyli legalne zbiory filmów w internecie


Powrót, po tak długiej przerwie sprawia, że rzeczą korzystną jest poruszenie tematu bardziej uniwersalnego i neutralnego. Tak więc kilka słów o legalnych źródłach dostępu do filmów w ogromnych zasobach internetu i nie tylko.
Miłośnicy literatury mają darmowy dostęp do książek dzięki bibliotekom, zdjęcia obrazów są szeroko dostępne w Internecie, choć oczywiście to jedynie namiastka, jednak bardzo korzystna, oryginalnego dzieła. Filmy natomiast wbrew pozorom, również można oglądać w pełni legalnie, za darmo lub za minimalną opłatą. Oczywiście, nie ma darmowych nowości i hitów, które lecą obecnie w kinie, bądź dopiero co wyszły na DVD, ale wybór, mimo wszystko jest dość szeroki.
Na chwilę obecną istnieją dwa główne portale, które udostępniają możliwość oglądania filmów w bardzo dobrej jakości i bez konieczności oglądania jakichkolwiek reklam. Kinoplex i VOD mają w gruncie rzeczy bardzo podobną ofertę składającą się z setek darmowych tytułów. Dodatkowo istnieją kolejne setki udostępniane za niewielką opłatą kilku złotych.
Oprócz powyższych dwóch portali działa również Iplex, który jednak irytuje ogromną ilością reklam. Dużo mniej atrakcyjna jest Ipla oferująca bardzo ograniczoną ilość darmowych tytułów.
Przeglądając zasoby wyżej wymienionych portali naprawdę można znaleźć ciekawe, choć, jak zaznaczyłem nienajnowsze propozycje („nienajnowsze” tzn. głównie sprzed kilku, bądź kilkunastu ostatnich lat).
Dla osób mocniej interesujących się kinem, oraz znających język angielski, w mniejszym lub większym stopniu, jest wiele innych sposobów na obejrzenie czegoś ciekawego w internecie. Strona openculture.com oferuje 675 darmowych filmów – od kina niemego, poprzez klasykę hollywoodzką i europejską, na kilku nowościach kończąc. Jedyną wadą jest oryginalna wersja językowa, tzn. angielska (w przypadku nieanglojęzycznych filmów – napisy). Czasami można natrafić na prawdziwe perełki, jak choćby koreański monster movie z lat 50’ silnie inspirowany japońską Godzillą. Dodatkowo na stronie znajdują się linki do kolejnych portali oferujących darmowy i legalny dostęp do kultury w ogóle, między innymi posiadającego ogromne zbiory internet archive.
Również serwis youtube oferuje legalne zasoby filmowe. Można znaleźć tam, np. kanał kina koreańskiego (oficjalny) udostępniający klasyki tej kinematografii z lat 60’, 70’ i 80’. Niestety nie wszystkie tytuły posiadają angielskie napisy.   

Oczywiście najprostszym sposobem na obejrzenie filmu jest skorzystanie z telewizora, jeżeli takowy się posiada. Wbrew niektórym opinią, jest kilka kanałów telewizyjnych posiadających naprawdę ciekawą ofertę. Najlepszym, wchodzącym w niektóre pakiety „kablówkowe”, programem jest moim zdaniem Ale Kino +, które ma bardzo bogatą ofertę filmową, a ostatnio i serialową. TVP Kultura jest również godna plecenia, choć nastawiona raczej na szeroko rozumiane programy kulturalne, niż kino. Coraz prężniej rozwija się Puls, który stawia na oryginalność, ale i coraz częściej jakość. Bez wątpienia jest to prężnie rozwijająca się stacja, która próbuje wymykać się obowiązującym schematom.

W porównaniu, chociażby do książek, filmy w polskich sklepach kosztują zdecydowanie mniej, a co najważniejsze ich cena najczęściej spada wraz z upływem czasu spędzonym na półce. Kupienie filmu za 20 zł jest jak najbardziej normalne. Czasami jednak można natrafić na wyjątkowe przypadki. I tak ostatnio zakupiłem Ring 2 (japońska wersja) Hideo Nakaty za 4,95 zł. Na pytanie, czy opłaca się wydać 5 złotych na interesujący nas film, z którego, jeśli będziemy dbali o płytę, można korzystać kilkadziesiąt lat, odpowiadam: bez wątpienia. 

Na zakończenie – aby nie było wątpliwości – powyższy tekst przedstawia tylko i wyłącznie moją opinię. Nie otrzymałem żadnego wynagrodzenia od jakiejkolwiek z wymienionych w nim firm/ stacji telewizyjnych/ portali internetowych, itd. Można być więc spokojnym o bezinteresowność mojej wypowiedzi.    





A Kim Ki - Duk już czeka na następnego posta, bo będzie o kinie koreańskim.  


poniedziałek, 10 lutego 2014

Nie samym filmem człowiek żyje: Cień wiatru, Cmentarz w Pradze i Moebius

Jestem właśnie w trakcie czytania Cmentarzu w Pradze Umberto Eco, wcześniej zaś czytałem o innym cmentarzu w Cieniu Wiatru Carlosa Ruiza Zafona. Naszła mnie pewna konkluzja dotycząca obu książek. Zafon starający się naśladować klasycznych, dziewiętnastowiecznych pisarzy, głównie rosyjskich (Dostojewski, Turgieniew, ale szczególnie Tołstoj) i francuskich (Balzac) nabiera pewnej denerwującej maniery, która w konsekwencji początkowo doprowadza do tego, że pojawia się wrażenie kompletnej nierealności przedstawianego świata. Sentencje wypowiadane przez bohaterów, opisy, itd. zupełnie nie pasują do czasu akcji i charakteru samych postaci i brzmią bardzo sztucznie. Pytanie brzmi jak bardzo wciągnie czytelnika intryga, aby ten zapomniał o owej sztuczności świata. Mnie całkiem wciągnęła. Choć Zafonowi dużo lepiej idzie snucie intrygi, niż wymyślanie tajemnic. Bardziej ciekawe jest to, w jaki sposób główny bohater zdobywa poszczególne informacje na temat dawnych wydarzeń, zbrodni i ich konsekwencji, niż wyjaśnienie zagadki, pozostawiające, przynajmniej u mnie pewien niedosyt. Jednak ogólnie rzecz biorąc Cień wiatru czyta się bardzo przyjemnie, choć razić może pewna pretensjonalność Zafona – i w sposobie pisania i w przesadnej gloryfikacji (czasami wręcz będącej nie do zniesienia) literatury, jako czegoś niemalże zesłanego przez bogów, absolutnie świętego i stanowiącego największą ze sztuk.
Zupełnie inaczej sprawa ma się z Cmentarzem w Pradze. U Umberto Eco na braki warsztatowe narzekać nie może. Czasami wręcz przemawia przez tę powieść naukowe oblicze pisarza i momentami granica między charakterem beletrystycznym i akademickim lub historycznym książki zaciera się. Jednak odwrotnie jak u Zafona, „Cmentarz w Pradze” bywa po prostu nużący. Zapewne dla kogoś, kto interesuje się dziewiętnastowieczną historią Europy treść powieści może być ciekawsza, ale dla mnie losy Garibaldego, czasy Komuny Paryskiej, czy postaci związane z jezuitami opisane z perspektywy głównego, fikcyjnego bohatera są nużące i nie niosą za sobą atrakcji związanych z tym, że czytając książkę mogę się dowartościować w perspektywie mojej wiedzy historycznej. Przypomina mi to nieco „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena. Będąc w kinie na tym filmem doświadczyłem ciekawego zjawiska związanego z grupką osób, która śmiała się w każdym momencie, w którym pojawiała się jakaś postać historyczna. Nieważne, czy Salvador Dali opowiadał o nosorożcach w pełen pasji sposób, czy Toulouse – Lautrec popijał absynt, czy wino. Istotne było pokazanie (poprzez śmiech), że wiem o kogo chodzi, że jestem intelektualistą i z wszelaką kulturą obcuję na co dzień. Jednak stosowanie takich samych chwytów po raz dziesiąty, czy dwunasty już nie bawi. Oczywiście Cmentarz w Pradze to nie komedia, ale mam wrażenie, że Eco stosując podobny chwyt (to znaczy umieszczając fikcyjną postać w wydarzeniach historycznych) i zakładając, że aby czytelnik w pełni mógł czerpać satysfakcję z lektury powinien posiadać znaczną wiedzę i skupiając się właśnie na tym, skazał swoją powieść na to, że jest nużąca. Oczywiście piszę to z perspektywy osoby, która jej nie ukończyła, więc należy brać poprawkę na moje słowa. Jednakże po 300 stronach książki mam wrażenie, że Eco skupia się na budowaniu swojej postaci, nie zawiązując przy tym żadnej intrygi, tak więc powieść jest bardzo dobrze napisanym portretem pełnego wad mężczyzny, która momentami potrafi wynudzić czytelnika. A to chyba niezbyt dobrze.
Nasunęło mi się pytanie, co jest lepsze dla pisarza: pomysł, czy umiejętności. Chyba zależy to od tego, kto ma jaki cel, czy, np. chce trafić do jak największej ilości osób, czy zabłysnąć wiedzą przed wybranymi. Oczywiście jedno nie musi kolidować z drugim.
Ponadto ostatnio, po obejrzeniu Arirang i Piety odżyła moja fascynacja Kim Ki – Dukiem. Wczoraj obejrzałem Moebius, film, w którym nie pada ani jedno słowo. Mimo tego udaje się mu uniknąć bycia nużącym. Wynika to z bardzo ciekawie prowadzonej akcji – to tak w odniesieniu do Cmentarza w Pradze. Niestety Moebius, mimo swego onirycznego charakteru, drażni jednak swoją nieprawdopodobnością i brakiem racjonalizmu. Ponadto koreański reżyser po swojej zapaści i niemocy twórczej zdaje się zamieniać budowanie silnych emocji poprzez subtelność i piękno (Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna i Łuk) na przemoc i brutalność (Pieta i Moebius). Nigdy wcześniej jednak nie widziałem, aby komuś w taki sposób udało się nakręcić film fabularny bez słów. Tak więc warsztatowo Moebius jest bardzo dobry, ale kuleje fabularnie.

Coraz więcej widać u Kim Ki – Duka związków z Chan – Wook Parkiem, ponadto oglądając Moebius miałem wrażenie jakbym czytał Murakamiego – niestety ze wszelkimi wadami pisarza – szowinistycznym podejściem do kobiet, jako narzędzi do seksualnego zaspokajania mężczyzn, brakiem logiki w postępowaniu bohaterów i brakiem klarownego zakończenia. Przy czym jestem przekonany, że tak jak u Murakamiego zakończenie zwykle nie ma większego sensu i jego powieści stanowią raczej wycinek onirycznej rzeczywistości, niż jakąś zamkniętą całość, tak u Kim Ki – Duka końcowy przekaz filmu mi umknął. Ale jest tam bezsprzecznie.   





środa, 11 grudnia 2013

Ciekawości i nowości filmowe: rola drugiego planu i garść moich przemyśleń.   

Film wydaje się być jedną z najmniej docenianych dziedzin sztuki, co być może jest spowodowane jego upowszechnieniem i spopularyzowaniem w kulturze masowej. Z drugiej strony ma też śmiesznie krótką historię w porównaniu do teatru, czy literatury. Nie można jednak zapominać, że analiza i interpretacja dzieła filmowego wychodzi poza określenie „fajności”. Czasami ciężko jest uzasadnić twierdzenie, że jakiś tytuł jest dobry. Należy też mieć świadomość, że istnieje zasadnicza różnica, między tym, co jest dobre, a co nam się podoba i nie zawsze musi to iść ze sobą w parze. Jednym słowem, nasz ulubiony film wcale nie musi być rewelacyjny, a taki który jest rewelacyjny, nie musi nam się podobać.
Poniżej spróbuję pokazać czym, między innymi charakteryzują się obrazy prezentujące sobą ponadprzeciętną wartość filmową. Rzecz jest dość banalna, chodzi mianowicie o drugi plan i przestrzeń otaczającą bohaterów filmowych.
Istnieją tytuły, które niosą za sobą prostą treść, najczęściej służącą rozerwaniu widzów i w swej strukturze są mało złożone, ale mogą być całkiem dobre w swoim gatunku, np. w kinie akcji, w superhero movies, itd. (choć Wong Kar – Wai powiedział kiedyś, że filmy dzielą się jedynie na te dobre i złe i ciężko mi się z nim nie zgodzić).
Podaję przykłady: 1) American Pie jest słabym i prostym filmem, co nie oznacza, że nie może być czyimś ulubionym tytułem i nie ma w tym nic złego. 2) Avengers są prostym, ale całkiem dobrym filmem. 3) I która tam jest godzina? to dobry i złożony obraz, ale komuś może kompletnie się nie podobać i również nie ma w tym nic złego.
Uważam, że należy mieć świadomość różnicy, między tym co jest dobre, a tym co nam się podoba. Gdy bowiem takową posiadamy, łatwiej jest nam docenić wartość danego dzieła lub zauważyć jej brak. Podkreślam to dlatego, że spotykam się często z niepoprawnym, w przypadku jakiejkolwiek interpretacji i analizy, stwierdzeniem, że wszystko jest kwestią gustu.
Najczęściej bywa tak, że kiedy mamy do czynienia z naprawdę dobrym filmem, potrzebujemy obejrzeć go kilka razy, żeby móc go należycie zinterpretować i odkryć jego prawdziwą wartość. Oczywiście wszystko zależy od stopnia złożoności danego obrazu – nie ma to żadnego związku z jego „skomplikowaniem” – kolejne stwierdzenie, z którym często się spotykam a propos mówienia o filmie, to fakt, że w danym obrazie coś jest zbyt trudne do zrozumienia. Tymczasem większość tytułów nie porusza raczej zagadnień związanych z mechaniką kwantową, czy filozofią Heideggera i w swojej treści jest zasadniczo mało skomplikowana. Filmy najczęściej tyczą miłości, życia codziennego, albo walki o naszą planetę ( w skali mikro – np. walka ze złoczyńcami, albo makro – np. walka z kosmitami).
Złożoność dzieła filmowego polega na jego wielowarstwowości (mam nadzieję, że Roman Ingarden nie przewraca się w grobie). Chodzi o podstawowe rzeczy: warstwę wizualną, muzyczną, fabularną, itd. (nie jest tutaj moim celem dokładna terminologia, lecz jedynie zarys problemu, więc podział uprościłem). Film łączy w sobie literaturę (scenariusz), muzykę (warstwa dźwiękowa) i teatr (aktorzy przedstawiający daną scenę). Wobec tak wielu aspektów i złożoności nie powinien dziwić fakt, że aby zgłębić w pełni dany tytuł potrzeba poświęcić wiele czasu na jego odbiór (podobnie zresztą, jak to ma się z pozostałymi dziedzinami sztuki). Czasami ciężko jest dostrzec to, co twórca obrazu w nim zamieścił.
Jednocześnie bardzo ważną rzeczą, o której należy pamiętać, kiedy ogląda się dobry film, to fakt, że nic nie jest w nim przypadkowe i zazwyczaj wszystko ma jakieś większe lub mniejsze znaczenie.
W poprzednim  tekście, na prostym przykładzie Hobbita i Thorina Dębowej Tarczy, starałem się pokazać, że praca kamery może być ważnym dopowiedzeniem tego, co widać na ekranie. Teraz chciałbym skupić się na tym, co znajduje się w przestrzeni otaczającej bohaterów.
Wybrałem 5 filmów będących przedstawicielami różnych kinematografii, choć raczej reprezentujących kino współczesne. Są to: Ran Akiry Kurosawy (1985), Buffalo 66’ Vincenta Gallo (1998), Dług Krzysztofa Krauze (1999), Dziewiąte wrota Romana Polańskiego (1999) i Która tam jest godzina? Ming – Liang Tsaia (2001). Wybrałem pięć kadrów z powyższych tytułów, które w prosty sposób pokażą, jak istotne i symboliczne bywa w filmie pokazanie bohaterów na danej przestrzeni. Wbrew pozorom bowiem, nawet realistyczne kino – w tym przypadku Dług nie musi wcale być pozbawione metafor i symboli użytych w filmie na różne sposoby.   
Poniższy kadr z filmu Ran  Kurosawy jest bardzo dobrym przykładem na to, jaką rolę odgrywa w filmie tło. Japoński reżyser koncertowo wręcz skomponował elementy widoczne na ekranie. W dużym uproszczeniu i nie zagłębiając się specjalnie w fabułę, w poniższej scenie chodzi o wpływ, jaki wywiera ukazana kobieta, na siedzącego przed nią mężczyznę. Za nim znajduje się odsłonięte okno, za nią kwiaty, które zdają się próbować wedrzeć do owego okna. Potęguje to poczucie perswazji kierowane w stronę mężczyzny. 

   


Z kolei Billy Brown, bohater grany przez Vincenta Gallo w filmie Buffalo 66, choć z pozoru wydaje się być człowiekiem pozbawionym uczuć, to pojawiająca się w pewnym momencie reklama dzielenia się organami, sugeruje prawdziwą naturę mężczyzny.




Kolejne zdjęcie pochodzi z filmu Dług Krzysztofa Krauze. Bohater grany przez Krzysztofa Gonerę (czerwona kurtka) zostaje uderzony przez Gerarda (Andrzej Chyra) i uświadomiony, że zaczynają się jego kłopoty spowodowane zaciągniętym długiem. Dług ów staje się dla niego metaforycznym krzyżem, który będzie musiał od teraz nieść ze sobą i który będzie niszczył jego życie. Poniżej widać „moment ukrzyżowania” Adama (Gonera) i początek jego kłopotów.




Dean Corso bohater Dziewiątych wrót Romana Polańskiego przez niemal cały film zbliża się do diabła. Wiele rzeczy sygnalizuje widzowi stopień korelacji bibliofila z szatanem. Numer taksówki, z której korzysta bohater grany przez Johnny’ego Deppa w początkowej fazie filmu - 6X67 -  wskazuje, że Lucyfer jest już blisko Corso i obcuje gdzieś niedaleko, w jego przestrzeni.




Bohaterka filmu Która tam jest godzina?, Azjatka, wyjeżdża do Paryża i ma duże problemy z różnicami językowymi i kulturowymi panującymi we Francji. Jest „odgrodzona”, co widać na zdjęciu poniżej, poprzez pionową linię futryny, od reszty społeczeństwa





Powyższe przykłady przedstawiłem oczywiście w bardzo uproszczony sposób, aby jedynie wskazać na pewien mechanizm występujący w filmach i żeby, być może, lekko zasugerować widzom większą wrażliwość na to, co widzą w kinie, przed telewizorem, czy też przed komputerem. Świat filmu bowiem jest dużo bardziej złożony i magiczny, niż nam się wydaje. 

wtorek, 26 listopada 2013

Ciekawości i nowości filmowe: co widzimy, kiedy oglądamy film, czyli o symbolice w kompozycji kadru.

Pisząc ostatnio o drugiej części Hobbita, natrafiłem przypadkiem na jedną z moich ulubionych scen z części pierwszej i po jej obejrzeniu naszły mnie pewne refleksje. Mam tu namyśli finałowy pojedynek pomiędzy Thorinem Dębową Tarczą a Azogiem.
W momencie wyjścia z jaskiń goblinów Gandalf, Bilbo i krasnoludy zaczynają uciekać przed wargami i orkami. Znajdują schronienie na drzewach  udaje im się chwilowo odpędzić wrogów przy pomocy płonących szyszek. Kiedy jednak Thorin orientuje się, że Azog Plugawiec - zabójca jego dziadka, który miał paść w bitwie pod wrotami Morii, wciąż żyje i pragnie dopaść krasnoludzkiego księcia, ten pierwszy staje przed trudnym wyborem obrony swojej godności. Thorin postanawia zejść z drzewa, porzucić swój azyl i zmierzyć się z bladym orkiem, choć jest praktycznie na straconej pozycji.
Z pozoru scena ta może wydawać się dosyć prosta, czy dla niektórych wręcz płytka. Nie da się jednak zaprzeczyć, że charakteryzuje ją, przede wszystkim, epatowanie grozą, niesamowita muzyka Howarda Shore’a i świetne zdjęcia. Dzięki tym trzem elementom powstała bardzo dobra, czy przynajmniej solidna, emanująca patetycznością scena akcji. Jednak należy mieć świadomość, że Hobbit jest naprawdę dobrym filmem, nie zależnie od tego, czy komuś przypadł do gustu, czy nie. Jest obrazem wybitnym pod względem wizualnym, ale również bardzo dobrym w kwestii prowadzenia fabuły. Nie stroni też od symboliki, co nie powinno dziwić, jako że, ta historia Tolkiena, jak i Władca pierścieni w najprostszej i najbardziej uproszczonej analizie są jedną, wielką metaforą tego, że nie trzeba być „wielkim”, żeby dokonywać wielkich rzeczy. A więc ta pozornie prosta, choć jakże emocjonująca i wzniosła scena w rzeczywistości ma również kilka niebanalnych elementów.
Co jest w niej wyjątkowego?




Kiedy Thorin podejmuje decyzję, żeby zejść z drzewa, aby walczyć z Azogiem, następuje cięcie i kamera zaczyna filmować krasnoluda od dołu. Ta, tak zwana, perspektywa żabia powoduje wyolbrzymienie bohatera, pokazanie jego wielkości (w sensie dosłownym lub metaforycznym – w tym wypadku to drugie). Thorin jest mentalnym zwycięzcą pojedynku. Odważył się na krok, który wzbudza podziw u wszystkich, a samego Azoga z początku wręcz fascynuje i przeraża jednocześnie. Ork, pokazany początkowo z góry, wydaje się być przez chwilę przytłoczony męstwem krasnoluda. Oczywiście przewaga Thorina kończy się na zwycięstwie mentalnym. Fizycznie nie ma on szans, żeby pokonać Azoga. Wynik walki jest przesądzony jeszcze przed jej rozpoczęciem, bo oto kolejne ujęcie mówi widzowi, że krasnolud zmierza wprost w „czeluście piekieł”.   




Tym razem filmowany z góry, z tak zwanej ptasiej perspektywy, zostaje przytłoczony przez kamerę. Na dole pośród ognia czeka na niego śmierć w postaci bladego orka. W chwilę przed bezpośrednim starciem widzimy zeskakującego ze skały (z góry) Azoga, siedzącego na swoim białym wargu, na znajdującego się niżej Thorina. Takie operowanie kamerą, nawet w sposób nieświadomy, ponieważ tak najczęściej widz odbiera film, daje sygnały dotyczące tego, co wydarzy się za chwilę, ale również buduje odpowiedni nastrój. Ponadto Peter Jackson zastosował w tej scenie kontrastującą kolorystykę i zmianę w ścieżce dźwiękowej dla podkreślenia wymowy ogółu.

W historii filmu jest wiele tytułów, które uważa się za arcydzieła – z różnych powodów, a także za obrazy przełomowe – często łączy się te dwa pojęcia (moim zdaniem nie zawsze słusznie, gdyż film przełomowy nie musi być dobry). Niektóre z nich są wątpliwymi arcydziełami – np. dla mnie takim obrazem jest Casablanca, natomiast inne niezrozumiałymi.  Dla przykładu: Narodziny narodu Dawida Warka Griffitha są szczególne ze względu na pionierskie użycie montażu równoległego na taką skalę. Natomiast filmem, dzięki któremu wyżej opisywana przeze mnie scena z Hobbita mogła powstać, jest Obywatel Kane. W obrazie Orsona Wellesa po raz pierwszy pokazano podłogi i sufity, tzn. zastosowano filmowanie z perspektywy ptasiej i żabiej. Dzięki temu Welles mógł swobodnie operować ukazywaniem wielkości i upadku swojego bohatera. Taki sposób kadrowania otworzył przed filmowcami wiele nowych rozwiązań w budowaniu swojej opowieści.


Należy mieć jednak świadomość, że filmowanie postaci z różnych perspektyw to tylko jeden z aspektów kompozycji kadru. Nie mniejszą rolę odgrywa to, co znajduje się w otoczeniu przedstawionych bohaterów, o czym będzie traktował kolejny tekst.